wtorek, 21 marca 2017

KONNO PRZEZ DOLINĘ VIÑALES


O poranku zostawiłam za sobą podniszczone kamienice Hawany i wyruszyłam w poszukiwanie doznań przyrodniczych. Zaraz po opuszczeniu gwarnej stolicy, krajobraz zupełnie się zmienił. Ulicami ciągnęły stare ciężarówki przewożące na przyczepach ludzi, konne zaprzęgi, a nawet woły, które człapały z wolna.
Czasami z hukiem przejechał kolorowy kabriolet bądź głośno warczący motocykl. W oddali rozciągały się pola uprawne upstrzone gdzieniegdzie małymi domkami. 




Po około trzygodzinnej podróży autokarem dotarłam do małego miasteczka Viñales położonego na zachodzie Kuby. Kiedy tylko wysiadłam z pojazdu, rzucił się na mnie cały tłum Kubańczyków oferujących pokoje w swoich casach. Wymachiwali rękoma, ulotkami i krzyczeli w najlepsze. Jak się okazało jest to całkiem zwyczajne zjawisko w każdym mieście dokąd zawita autokar pełen turystów. W tym tłumie ujrzałam tabliczkę ze swoim imieniem. To właścicielka casy, w której miałam się zatrzymać, postanowiła przyjść po mnie, gdyż dojście do jej domu było dość skomplikowane.

Viñales jest urokliwym miasteczkiem, gdzie czas zatrzymał się w miejscu. Wzdłuż ulic ciągnęły się pomalowane na przeróżne kolory domy z obowiązkowymi werandami i bujanymi fotelami.





 Na rynku znajdował się niewielki kościół w kolonialnym stylu, przed którym gromadzili się wieczorami muzycy i zachęcali przechodniów do wspólnego śpiewania. 


Cała dolina ma charakter rolniczy. I to widać! Kiedy maszerowałam główną drogą, nagle zabudowania mieszkalne ustąpiły miejsca polom, palmom rysującym się czarną kreską na tle pomarańczowo-granatowego nieba oraz gospodarstwom rolniczym. Na ulicach zaczęli pojawiać się prawdziwi farmerzy w kapeluszach i wysokich butach prowadząc swoje konie. Niektórzy urządzali sobie prawdziwe wyścigi małych zaprzęgów. Wówczas trzeba było schodzić im z drogi, gdyż rozwijali szalone prędkości. Podczas moich wędrówek po raz pierwszy widziałam na żywo sępy! Siedziały sobie na gałęziach całą gromadą i leniwie oddawały się swoim zajęciom. 





Całe miasteczko tchnęło naprawdę niezwykłą aurą. Sielski klimat, bliski kontakt z naturą, wszechobecne konie pozwoliły mi całkowicie się zrelaksować. Jedynym minusem była spora liczba turystów, którzy widoczni byli na każdym kroku. W związku z tym królowały restauracje, gdzie można było zapłacić jedynie w CUC, a otwartych okienek znanych z Hawany nawet nie było co szukać.


Cała dolina Viñales położona jest w górach Sierra de los Órganos. Są trzy opcje, aby nacieszyć się jej niezwykłym krajobrazem: piesze wędrówki, rowerowe wyprawy bądź przejażdżka konna. Zdecydowałam się na tą ostatnią i muszę przyznać, że był to doskonały wybór oraz najlepsza atrakcja podczas całego mojego pobytu na Kubie. Jak zaaranżować taką wycieczkę? Wystarczy zapytać o nią właściciela swojej casy. Współpracują oni z farmerami i później dzielą się zyskami. 

O godzinie 9 rano przybył po mnie jeden z nich i zaprowadził na miejsce zbiórki, gdzie czekały już konie. Oczywiście miałam pewne obawy, gdyż nigdy przedtem nie siedziałam w siodle. Wdrapałam się na konia, otrzymałam lejce w dłoń i po krótkim instruktażu mój rumak dostał klapsa w zadek po czym ruszył przed siebie. To była bardzo ciekawe doświadczenia, a ja trochę na oślep próbowałam sterować moim koniem. Okazało się, że był on bardzo spokojny, a trasę, którą miał przemierzyć znał już bardzo dobrze. 




Nasza grupa składała się z czterech osób plus przewodnik. Wierzchowce człapały leniwie, a ja mogłam się rozkoszować krajobrazami. A było na co popatrzeć! Dolinę otaczały wapienne wzgórza o różnych kształtach. Przez lokalnych mieszkańców nazywane są magotes. Powstały w wyniku erozji na przestrzeni milionów lat. Przybrały nieregularne kształty, a niektóre z nich dochodziły nawet do 100 metrów wysokości. Mijałam pola tytoniowe, które uprawiane były przy pomocy potężnych wołów, świnie leżące pod drzewami, bananowce i krzewy z młodymi ananasami. 




W oddali piętrzyły się potężne magotes czasami porosłe zielenią oraz wysmukłe palmy. A do tego ci rasowi ranczerzy przemierzający dolinę na swoich koniach. Sycąc wzrok tymi niezwykłymi widokami miałam wrażenie jakbym przeniosła się w czasie do całkiem innego świata odciętego od cywilizacji. Bez pośpiechu, samochodów, codziennego zgiełku. 

Pierwszym przystankiem na trasie była plantacja tytoniu. Jak się okazało tytoniowe sadzonki w ciągu miesiąca osiągają wysokość 1,5 metra. Wówczas ścięty zostaje kwiat, aby zahamować wzrost rośliny i nie pogorszyć jakości tytoniu. Następnie zrywa się liście, sortuje, nawleka na nitkę i suszy w domkach zwanych casas de tabaco. Te strzeliste, kryte strzechą budynki można było zobaczyć w całej dolinie. 



Kolejny etap to fermentacja. W zależności od tradycji danej plantacji przebiega ona trochę inaczej. Liście wkłada się do dużej beczki i zalewa tajemną miksturą. Może mieć ona w składzie miód, cynamon, sok z ananasa i oczywiście rum. Po podgrzaniu całość znowu poddaje się suszeniu. Na koniec zostaje jeszcze zwijanie. Wbrew pogłoskom nie odbywa się ono na udach Kubanek☺ Ciekawe jest natomiast to jaką moc mają cygara. Te wykonane z liści znajdujących się na dole łodygi będą słabe, a te powstałe z liści usytuowanych na samej górze będą miały prawdziwą moc.

Po krótkiej lekcji zwijania cygar wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w kierunku jaskini. Wchodziliśmy do niej grupkami z przewodnikiem, który dzierżył w ręku latarkę. Na końcu trasy czekał naturalny basen, gdzie można było popływać. Jaskinia nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, więc dość szybko pożegnałam szarawe skały i dosiadłam mojego rumaka.


Na sam koniec czekała nas wizyta na plantacji kawy. I to już był najsłabszy punkt całej wycieczki. Pani pokazała nam kawowe ziarna, opowiedziała trochę o procesie produkcji i gorąco zachęcała do wstąpienia do restauracji. Po kilku minutach ruszyliśmy w drogę powrotną.




Wizyta w dolinie Viñales była najlepszym momentem podczas mojej całej wędrówki po Kubie. Przewodnik okazał się niezwykle ciepłym i pomocnym człowiekiem. Kiedy odwiedzicie ten rejon nie wahajcie się ani przez moment i wybierzcie konne zwiedzanie. Nie obawiajcie się, że to będzie wasz pierwszy raz w siodle, bo to czego doświadczycie zostanie z wami na całe życie. Tylko koniecznie nie zapomnijcie o nakryciu głowy i olejku do opalania. Słońce jest naprawdę ostre. Po dolinie Viñales jeździłam 5 godzin. Ta przyjemność kosztowała mnie 40 CUC. 

P.S. Osoby pracujące w fabryce cygar mogą palić zwijane przez siebie cygara w dowolnej ilości.

Pozostałe wpisy z Kuby znajdziecie TUTAJ.


9 komentarzy:

  1. Podróżowanie konno to niepowtarzalne przeżycie. Zazdroszczę wyprawy na Kubę, sama w planach mam Dominikanę. Pozdrawiam serdecznie ;)

    PS: Świetne zdjęcia! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, pierwszy raz w siodle to było niezwykłe przeżycie. Biorąc jeszcze pod uwagę piękną aurę cała wycieczka była najlepszą częścią mojej podróży po Kubie. Życzę niesamowitych wrażeń na Dominikanie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Niesamowite! Nie mogę uwierzyć, że na taką wycieczkę konno można wybrać się nie potrafiąc jeździć :) Super!!! :) Teraz jeszcze bardziej chcę lecieć na Kubę! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Też nie mogłam uwierzyć, ale warto czasami zrobić coś szalonego i nieoczywistego. A wspomnienia pozostają na całe życie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. Tak, to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie odwiedziłam.

      Usuń
  6. Ooo coś takiego mi się marzy na następny rok :) Tylko budżetu nie starczy chyba ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuba przy odpowiedniej organizacji i zaplanowaniu wcale nie musi być droga. Będę o stronie finansowej jeszcze pisała. Mogę zdradzić, że 16-dniowy pobyt kosztował mnie ok. 5 ty. (wliczając w to już wszystkie wydatki).

      Usuń