O
poranku zostawiłam za sobą podniszczone kamienice Hawany i
wyruszyłam w poszukiwanie doznań przyrodniczych. Zaraz po
opuszczeniu gwarnej stolicy, krajobraz zupełnie się zmienił.
Ulicami ciągnęły stare ciężarówki przewożące na przyczepach
ludzi, konne zaprzęgi, a nawet woły, które człapały z wolna.
Czasami z hukiem przejechał kolorowy kabriolet bądź głośno
warczący motocykl. W oddali rozciągały się pola uprawne upstrzone
gdzieniegdzie małymi domkami.
Po około trzygodzinnej podróży
autokarem dotarłam do małego miasteczka Viñales
położonego na zachodzie Kuby. Kiedy tylko wysiadłam z pojazdu, rzucił się
na mnie cały tłum Kubańczyków oferujących pokoje w swoich
casach. Wymachiwali rękoma, ulotkami i krzyczeli w najlepsze. Jak
się okazało jest to całkiem zwyczajne zjawisko w każdym mieście
dokąd zawita autokar pełen turystów. W tym tłumie ujrzałam
tabliczkę ze swoim imieniem. To właścicielka casy, w której miałam
się zatrzymać, postanowiła przyjść po mnie, gdyż dojście do jej
domu było dość skomplikowane.
Viñales
jest urokliwym miasteczkiem, gdzie czas zatrzymał się w miejscu.
Wzdłuż ulic ciągnęły się pomalowane na przeróżne kolory domy z
obowiązkowymi werandami i bujanymi fotelami.
Na rynku znajdował się
niewielki kościół w kolonialnym stylu, przed którym gromadzili się
wieczorami muzycy i zachęcali przechodniów do wspólnego śpiewania.
Cała dolina ma charakter rolniczy. I to widać! Kiedy
maszerowałam główną drogą, nagle zabudowania mieszkalne ustąpiły
miejsca polom, palmom rysującym się czarną kreską na tle
pomarańczowo-granatowego nieba oraz gospodarstwom rolniczym. Na
ulicach zaczęli pojawiać się prawdziwi farmerzy w kapeluszach i
wysokich butach prowadząc swoje konie. Niektórzy urządzali sobie
prawdziwe wyścigi małych zaprzęgów. Wówczas trzeba było
schodzić im z drogi, gdyż rozwijali szalone prędkości. Podczas
moich wędrówek po raz pierwszy widziałam na żywo sępy! Siedziały
sobie na gałęziach całą gromadą i leniwie oddawały się swoim
zajęciom.
Całe miasteczko tchnęło naprawdę niezwykłą aurą.
Sielski klimat, bliski kontakt z naturą, wszechobecne konie
pozwoliły mi całkowicie się zrelaksować. Jedynym minusem była spora liczba turystów, którzy widoczni byli na każdym
kroku. W związku z tym królowały restauracje, gdzie można było
zapłacić jedynie w CUC, a otwartych okienek znanych z Hawany nawet
nie było co szukać.
Cała
dolina Viñales położona jest w górach
Sierra de los Órganos.
Są trzy opcje, aby nacieszyć się jej niezwykłym krajobrazem:
piesze wędrówki, rowerowe wyprawy bądź przejażdżka konna.
Zdecydowałam się na tą ostatnią i muszę przyznać, że był to
doskonały wybór oraz najlepsza atrakcja podczas całego mojego
pobytu na Kubie. Jak zaaranżować taką wycieczkę? Wystarczy
zapytać o nią właściciela swojej casy. Współpracują oni z
farmerami i później dzielą się zyskami.
O godzinie 9
rano przybył po mnie jeden z nich i zaprowadził na miejsce zbiórki,
gdzie czekały już konie. Oczywiście miałam pewne obawy, gdyż
nigdy przedtem nie siedziałam w siodle. Wdrapałam się na konia, otrzymałam lejce w dłoń i po krótkim instruktażu mój rumak dostał
klapsa w zadek po czym ruszył przed siebie. To była bardzo ciekawe
doświadczenia, a ja trochę na oślep próbowałam sterować moim
koniem. Okazało się, że był on bardzo spokojny, a trasę, którą
miał przemierzyć znał już bardzo dobrze.
Nasza grupa składała
się z czterech osób plus przewodnik. Wierzchowce człapały
leniwie, a ja mogłam się rozkoszować krajobrazami. A było na co
popatrzeć! Dolinę otaczały wapienne wzgórza o różnych
kształtach. Przez lokalnych mieszkańców nazywane są magotes.
Powstały w wyniku erozji na przestrzeni milionów lat. Przybrały nieregularne kształty, a niektóre z nich dochodziły nawet do 100
metrów wysokości. Mijałam pola tytoniowe, które uprawiane były
przy pomocy potężnych wołów, świnie leżące pod drzewami,
bananowce i krzewy z młodymi ananasami.
W oddali piętrzyły się
potężne magotes czasami porosłe zielenią oraz wysmukłe palmy. A
do tego ci rasowi ranczerzy przemierzający dolinę na swoich
koniach. Sycąc wzrok tymi niezwykłymi widokami miałam wrażenie
jakbym przeniosła się w czasie do całkiem innego świata odciętego od cywilizacji. Bez pośpiechu, samochodów, codziennego
zgiełku.
Pierwszym przystankiem na trasie była plantacja tytoniu.
Jak się okazało tytoniowe sadzonki w ciągu miesiąca osiągają
wysokość 1,5 metra. Wówczas ścięty zostaje kwiat, aby zahamować
wzrost rośliny i nie pogorszyć jakości tytoniu. Następnie
zrywa się liście, sortuje, nawleka na nitkę i suszy w domkach
zwanych casas de tabaco. Te strzeliste, kryte strzechą budynki można było
zobaczyć w całej dolinie.
Kolejny etap to fermentacja. W zależności
od tradycji danej plantacji przebiega ona trochę inaczej. Liście
wkłada się do dużej beczki i zalewa tajemną miksturą. Może mieć
ona w składzie miód, cynamon, sok z ananasa i oczywiście rum. Po
podgrzaniu całość znowu poddaje się suszeniu. Na koniec zostaje jeszcze zwijanie. Wbrew pogłoskom nie odbywa się ono na udach
Kubanek☺ Ciekawe jest natomiast to jaką moc mają cygara. Te wykonane z liści znajdujących się na dole łodygi
będą słabe, a te powstałe z liści usytuowanych na samej górze
będą miały prawdziwą moc.
Po krótkiej lekcji zwijania cygar wsiedliśmy na konie i ruszyliśmy w kierunku jaskini. Wchodziliśmy do niej grupkami z przewodnikiem, który dzierżył w ręku latarkę. Na końcu trasy czekał naturalny basen, gdzie można było popływać. Jaskinia nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, więc dość szybko pożegnałam szarawe skały i dosiadłam mojego rumaka.
Na sam koniec czekała nas wizyta na
plantacji kawy. I to już był najsłabszy punkt całej wycieczki.
Pani pokazała nam kawowe ziarna, opowiedziała trochę o procesie
produkcji i gorąco zachęcała do wstąpienia do restauracji. Po
kilku minutach ruszyliśmy w drogę powrotną.
Wizyta
w dolinie Viñales
była najlepszym momentem podczas mojej całej wędrówki po Kubie.
Przewodnik okazał się niezwykle ciepłym i pomocnym człowiekiem.
Kiedy odwiedzicie ten rejon nie wahajcie się ani przez moment i
wybierzcie konne zwiedzanie. Nie obawiajcie się, że to będzie wasz
pierwszy raz w siodle, bo to czego doświadczycie zostanie z wami na
całe życie. Tylko koniecznie nie zapomnijcie o nakryciu głowy i
olejku do opalania. Słońce jest naprawdę ostre. Po dolinie Viñales
jeździłam 5 godzin. Ta przyjemność kosztowała mnie 40 CUC.
P.S. Osoby pracujące w fabryce cygar mogą palić zwijane przez siebie cygara w dowolnej ilości.
Pozostałe wpisy z Kuby znajdziecie TUTAJ.
P.S. Osoby pracujące w fabryce cygar mogą palić zwijane przez siebie cygara w dowolnej ilości.
Pozostałe wpisy z Kuby znajdziecie TUTAJ.
Podróżowanie konno to niepowtarzalne przeżycie. Zazdroszczę wyprawy na Kubę, sama w planach mam Dominikanę. Pozdrawiam serdecznie ;)
OdpowiedzUsuńPS: Świetne zdjęcia! :)
O tak, pierwszy raz w siodle to było niezwykłe przeżycie. Biorąc jeszcze pod uwagę piękną aurę cała wycieczka była najlepszą częścią mojej podróży po Kubie. Życzę niesamowitych wrażeń na Dominikanie!
OdpowiedzUsuńDzięki! :)
UsuńNiesamowite! Nie mogę uwierzyć, że na taką wycieczkę konno można wybrać się nie potrafiąc jeździć :) Super!!! :) Teraz jeszcze bardziej chcę lecieć na Kubę! :)
OdpowiedzUsuńTeż nie mogłam uwierzyć, ale warto czasami zrobić coś szalonego i nieoczywistego. A wspomnienia pozostają na całe życie :)
OdpowiedzUsuńPięknie tam :)
OdpowiedzUsuńTak, to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie odwiedziłam.
UsuńOoo coś takiego mi się marzy na następny rok :) Tylko budżetu nie starczy chyba ;D
OdpowiedzUsuńKuba przy odpowiedniej organizacji i zaplanowaniu wcale nie musi być droga. Będę o stronie finansowej jeszcze pisała. Mogę zdradzić, że 16-dniowy pobyt kosztował mnie ok. 5 ty. (wliczając w to już wszystkie wydatki).
Usuń