piątek, 19 stycznia 2018

O ZACHŁANNYCH MAŁPACH I JASKINIACH W ELLORZE


Aurangabad to miasto-olbrzym położone na wyżynie Dekan. Dotarłam do niego autobusem wprost z Ajanty. Zapamiętałam ogromny uliczny harmider, mrowie pasażerów krążących po dworcu, unoszący się w powietrzu pył i nagromadzenie meczetów. Na szczęście ten ośrodek był tylko krótkim przystankiem w mojej podróży.
Aby dotrzeć do jaskiń w Ellorze musiałam najpierw zatrzymać się w Aurangabadzie. Tam wsiadłam do tuk-tuka i ruszyłam w drogę. Przejażdżka tym środkiem transportu zawsze dawała mi dużo frajdy. Wiatr rozwiewający włosy, powietrze bijące w twarz i zawrotna prędkość! To było coś ;)


Po szaleńczym przejechaniu 30 km dotarłam do celu. Mimo w miarę wczesnej pory pod wejściem do jaskiń już kłębił się spory tłum. Jeszcze przed dojściem do kas moją uwagę zwróciły …. małpy. Buszowały po chodniku, skakały po drzewach i wspaniałomyślnie dały się karmić bananami.


Cały kompleks przyciągał naprawdę całe rzesze turystów. Szczerze powiedziawszy, podczas mojej wizyty, byli tam tylko Indusi. I właściwie nie ma się co dziwić, gdyż jaskinie robiły wrażenie. Wykute zostały w dwukilometrowym bazaltowym odcinku wchodzącym w skład wzgórza Charanandri. Było ich 100, ale tylko 34 można zwiedzać.


W skład kompleksu wchodziło:


  • 12 świątyń buddyjskich (numery: od 1 do 12) powstałych między rokiem 350 a 700 n.e,
  • 17 świątyń hinduskich (numery od 13 do 29) datowanych na lata 600-900 n.e,
  • 5 świątyń dżinijskich (numery: od 30 do 34) wydrążonych w latach 800-1000 n.e.

Najbardziej znaną i faktycznie najokazalszą była świątynia Kailasa (oznaczona nr 16). Tam zebrał się też największy tłum. Ludzie byli praktycznie wszędzie, w każdym zakamarku. Masowo chcieli także robić sobie ze mną zdjęcia i w związku z tym trochę trudu sprawiała mi pełna kontemplacja  tych wszystkich niezwykłych płaskorzeźb i detali architektonicznych.


Wracając do świątyni Kailasa: budowana była od góry do dołu. Prawdopodobnie powstała między 757 r. a 784 r. Podczas prac trwających od 20 do 100 lat usunięto 400 tys. ton bazaltu. Nie do końca wiadomo co stało się z tym materiałem, gdyż naukowcy nie znaleźli żadnych pozostałości. Lokalni mieszkańcy utrzymują, że po prostu wyparował. Nie znany jest też pomysłodawca tej świątyni. Jako jednego z nich wymienia się króla Krysznę I (756-773) z dynastii Rasztrakutów.


Wejścia strzegły dwie boginie: Ganga (uosobienie Gangesu) i Jamuna (uosobienie głównego dopływu Gangesu). Sama budowla miała być odwzorowaniem góry Kajlas, która uważana jest za siedzibę boga Śiwy i jego małżonki Parwati. Odnalazłam w niej rzeźby i dekoracje nawiązujące do  hinduistycznych poematów epickich – Mahabharaty i Ramajany. Widziałam byka Nandi, słonie dźwigające na swych grzbietach fundamenty budowli i zbierające trąbami kwiaty lotosu, tańczącego Śiwę oraz podpartą na łokciu Parwati. Przechodząc przez bramę miałam wrażenie, że wkraczam do jakiegoś podziemne świata, który nie jest dostępny na co dzień. Wysoko nad moją głową wznosiły się potężne części architektoniczne przysłaniające słońce. Brodząc w półmroku poczułam bliskość bogów.


P.S. Ponoć cała świątynia pokryta została gipsem, co miało upodobnić ją do ośnieżonego szczytu góry Kajlas.


Jaskinie buddyjskie


Groty powstały za panowanie dynastii Ćalukjów (VII i VIII w). Pierwsze przybrały formę klasztorów, gdzie mnisi modlili się, medytowali i pobierali nauki. W tym miejscu także spali oraz jedli. Wejście prowadziło przez przedsionek z kolumnami. Na końcu sali centralnej znajdował się posąg Buddy, a po bokach cele mnichów. Osobna jaskinia służyła za spichlerz.


Jaskinie hinduskie


Te groty zdobiły wizerunki całego panteonu hinduskich bogów. Ciekawie było przechodzić z jednej do drugiej i chronić się w zaciszu kamiennych ścian, które dawały upragniony chłód. Najstarsza z nich pochodziła z VI wieku (nr 21). Znana była z tzw. mithuna, czyli erotycznych rzeźb mających symbolizować zjednoczenie duszy z bogami. Wejście do innej jaskini usytuowane było przy wodospadzie, którego pojawienie się uzależnione jest od ilości opadów. W jej wnętrzu przypatrywałam się skalnemu Śiwie walczącemu z demonami, lwom oraz karłowi, który pozbawiając się ubrania próbował odwrócić uwagę sił nieczystych.


Jaskinie dżinijskie


Powstały jako ostatnie świątynie w kompleksie. Zostały wydrążone w skale na przełomie IX i X wieku. Wprawdzie nie były tak spektakularne jak ich poprzedniczki, ale i w nich odnalazłam ciekawe płaskorzeźby (lotos, mango, lwy czy wyobrażenia Tirthanakara – nauczycieli, którzy głosili zasady wiary). Co ciekawe do tych jaskiń docierało najmniej osób i dzięki temu nie było tam tłoku. Taki luksus w Indiach:) Przy ostatnim dostępnym do zwiedzania obiekcie spływał w dół piękny wodospad. W upalny dzień był to bardzo kojący widok. Pozostałam w tym miejscu troszkę dłużej, aby zatopić wzrok w spadającej wodzie.


Po tak wyczerpującej wędrówce, od jaskini do jaskini, zaserwowałam sobie prawdziwą indyjską ucztę. Królował kurczak, placki roti, sosy z dodatkiem aromatycznej masali oraz orzeźwiające lassi.


Na koniec dnia zostawiłam sobie fort w Daulatabadzie oddalony o 16 km od Ellory.

Początkowo to miejsce nazywano Devagiri (wzgórze bogów) później zostało przemianowane na Daulatabad (miasto bogactw). Częściowo zrujnowany fort wznosił się na wzgórzu. Co ciekawe bramy prowadzące do wnętrza wyposażone zostały w grube kolce. Wszystko po to, aby obrońcy mogli odpierać ataki ciężko opancerzonych słoni. A ich szarża była naprawdę niszcząca.


Kiedy pokonałam ostatnią bramę zobaczyłam wąską drogę z wznoszącym się w oddali minaretem w kolorze palonej cegły. Poza tym na terenie fortu znajdowała się także hinduska świątynia i kilka już mocno nadszarpniętych zębem czasów pałaców. Cała budowla nie zrobiła na mnie dużego wrażenia. Chociaż spoglądając ze szczytu fortu na majaczące w oddali wzgórza i wioski poczułam się trochę jak władczyni doglądająca swojego królestwa ;)


To, co działo się później było już szaleństwem. Po dojechaniu do hotelu byłam już zmęczona. Miałam ochotę jedynie solidnie wyleżeć się w łóżku. Niestety mój towarzysz miał inne plany. Wszedł w konszachty z właścicielem hotelu, który okazał się bardzo pomocny w zaplanowaniu dalszej podróży. Czekał nas długi przejazd do Badami (ok. 500 km). Rzeczony właściciel tak się zaangażował, że znalazł nam nocny autobus i nawet wysłał swojego syna rowerem na stację, aby monitorował całą sytuację. Ostatecznie miałam 15 minut na spakowanie plecaka i ruszenie w drogę. Jak się łatwo domyślić nie byłam zadowolona ;) Noc spędziłam w autobusie, a po dwóch przesiadkach o godzinie 12:00, następnego dnia, byłam już w Badami.

Praktycznie:

  • wstęp do jaskiń w Ellorze kosztował 500 rupii,
  • za wejście do fortu w Daulatabadzie zapłaciłam 100 rupii.

P.S. W Daulatabadzie spotkałam najbardziej rozbestwione małpy. Przyskakiwały do dzieci, które krzyczały wniebogłosy i wręcz domagały się  bananów.

TUTAJ przeczytacie o moich wszystkich przygodach w Indiach.

7 komentarzy:

  1. ależ cudowny blog ! tak się cieszę, że tu trafiłam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świątynie to niekoniecznie miejsca, które lubię zwiedzać, ale Twój tekst czytało mi się świetnie! Te zdjęcia, oddają niesamowity klimat miejsc, które zwiedziłaś. Ale najbardziej zazdroszczę Ci tych małp - moje marzenie z dzieciństwa. Może jeszcze kiedyś spełnię :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Te tereny robią niezwykle wrażenie. Zachowały pamięć naprawdę odległych czasów.

    OdpowiedzUsuń
  4. Muszę się przyznać, że zachwyciło mnie to miejsce. Piękne zdjęcia. Uwielbiam takie historyczne i kolorowe zakątki. Zdecydowanie muszę się tam kiedyś wybrać.

    OdpowiedzUsuń