czwartek, 2 lutego 2017

¡VIVA LA REVOLUCION! HAWANA REWOLUCYJNA


Kiedy drugiego dnia pobytu w stolicy Kuby wyjrzałam przez okno, zauważyłam ciężkie chmury przetaczające się przez niebo. Dość mocny wiatr targał palmowymi liśćmi, a drzewa kołysały się miarowo w rytm nadany przez siły natury.
Od czasu do czasu padał przelotny deszczyk, który pojawiał się wraz z nadejściem kolejnej chmury. Występował nagle i równie szybko znikał. Pomyślałam, że to będzie dobry dzień na rozpoczęcie rewolucyjnej przygody!

Podążanie śladami rewolucji zaczęłam od przechadzki Malecónem. Woda z dość dużą siłą uderzała o falochron zalewając chodnik. Zauroczona tym widokiem przystanęłam, aby zrobić zdjęcie. I właśnie w tym momencie nadchodząca fala całkowicie mnie zalała. Gdzieś za sobą usłyszałam głośny śmiech, a moje włosy i ubranie kleiły się od mocno słonej wody. Poniżej zdjęcie, które zrobiłam kiedy natura potraktowała mnie tak złośliwie ☺


Moim pierwszym przystankiem miał być Plac Rewolucji. Oczywiście po drodze udało mi się zobaczyć kilka zupełnie nieplanowanych atrakcji. Pierwszą z nich był Parque Maceo, czyli park z dużym monumentem Antonia Maceo Grajalesa (1845-1896). Był to de facto zabetonowany plac z niedziałającą fontanną oraz ławkami.





Gdzieś w oddali majaczyły niewielkie bloki oraz trochę drzew. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie monumentalny pomnik konny Antonia Maceo Grajalesa. El Titan de Bronce („Tytan z brązu”) był jednym z przywódców ruchów wyzwoleńczych w XIX wieku w Ameryce Łacińskiej. Ten, mający wenezuelskie korzeni, strateg i oficer brał udział w wojnie dziesięcioletniej (1868-1878) wymierzonej przeciwko Hiszpanom oraz walczył o niepodległość Kuby. Zginął w potyczce z oddziałem hiszpańskim pod miastem Punta Brava niedaleko Hawany.



Sam monument był niezwykły. Doskonale wykonany z dużą dbałością o szczegóły. Dumny Antonio Maceo Grajales siedzi na swym koniu i spogląda w dal. U jego nóg piętrzą się figury alegoryczne.

Wreszcie dotarłam na Plac Rewolucji, który jest chyba obowiązkowym punktem każdej wycieczki. Wybetonowana przestrzeń była naprawdę duża. Zajmowała ok. 72 tys. m². Plac był właściwie pusty z kilkoma masztami, na których powiewały kubańskie flagi. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, gdyż to właśnie na nim gromadzą się mieszkańcy podczas ważnych wydarzeń. Powstał w 1959 roku.


To tutaj Fidel Castro wygłaszał swoje płomienne przemówienia do półtora miliona osób. To tutaj z Kubańczykami spotkał się papież Jan Paweł II oraz papież Franciszek. To tutaj gromadzą się mieszkańcy podczas obchodów 1 maja (Święto Pracy) oraz 26 lipca (rocznica ataku na koszary armii w Santiago de Cuba).

Z placem sąsiaduje Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Na budynku znajduje się ogromny wizerunek Che Guevary wykonany z metalu. Pod nim widoczny jest napis: Hasta la Victoria Siempre ("Do zwycięstwa aż po kres"). To powiedzenie często używane przez mężczyznę. O tym samym tytule , w 1965 roku, powstała także popularna piosenka, która opowiada o kubańskiej rewolucji. Po śmieci Che Guevary stała się ona prawdziwym hitem, a wielu artystów nagrywało własne interpretacje. W jego sąsiedztwie mogłam zobaczyć wizerunek kolejnego rewolucjonisty: Camilo Cienfuegosa. Poniżej jego charakterem pisma odwzorowano słowa: Bien Vas Fidel ("Robisz dobrze Fidel").



Tuż za mną piętrzył się i sięgał nieba Monumento José Martí. To wysoka na ponad 112 metrów wieża w kształcie gwiazdy z dość topornie wykonanym pomnikiem kubańskiego pisarza i przywódcy ruchu niepodległościowego - José Martíego. Muszę przyznać, że ten monument zupełnie mnie nie oczarował. Był dość masywny oraz surowy w wyrazie. Zabrakło mu finezji w wykonaniu. Ale z jego podnóża roztaczał się całkiem przyjemny widok na Hawanę.




Kolejnym punktem tego przepełnionego historią Kuby dnia było Muzeum Rewolucji. Mieści się ono w centrum Hawany. Kiedy już trochę zmęczona w promieniach słońca stanęłam przed jego fasadą pomyślałam, że to pałac. I niewiele się myliłam, gdyż wystawa urządzona została w pałacu, gdzie dawniej mieszkał dyktator Fulgencio Batista. Został on obalony w wyniku rewolucji przez Fidela Castro w końcówce lat 50. XX wieku. Budynek robił naprawdę ogromnie wrażenie.




Wzniesiono go w latach 1913-1920. Fasadę zaprojektowaną w neoklasycystycznym stylu zdobił rząd kolumn. Całość prezentowała się niezwykle dostojnie i elegancko. Jeszcze szerzej otworzyłam usta po wejściu do środka. Całe wnętrze zaaranżowała nowojorska firma Tiffany & Company. W środku dominował kolor biały oraz złoty. Ogromna kopuła oraz liczne malowidła całkowicie mną zawładnęły.




Zwiedzających wita popiersie José Martíego oraz kubańska flaga. Jak sama nazwa wskazuje muzeum poświęcone jest działalności rewolucjonistów podczas walk narodowowyzwoleńczych. Zajmowało trzy piętra, które łączyły marmurowe schody. Przeglądając eksponaty można chronologicznie prześledzić cały przebieg rewolucyjnych działań poczynając od ataku na koszary Moncada w 1953 roku.





Nie brakuje również największych bohaterów tego okresu, czyli Fidela Castro, Camilo Cienfuegosa oraz Ernesto Che Guevary. W gablotach prezentowane są zdjęcia, części ubioru, plakaty, manierki, maszyny do pisania, instrumenty muzyczne, radiostacja używana przez samego Che.      
Co przyciąga największą uwagę? Jak dla mnie pozłacany telefon, który został podarowany Batiście przez International Telegraph and Telephone Company, olbrzymia karykatura czterech prezydentów (G.Busha, W. Busha, Batisty, Reagana) oraz rewolucyjna lalka służąca do przenoszenia meldunków.




Po zwiedzeniu wnętrz swe kroki należy skierować na wystawę na świeżym powietrzu. A tam ustawiono ciężki sprzęt. Na honorowym miejscu znajdowała się łódź motorowa „Granma”. To właśnie na niej przybili w 1956 roku do wybrzeży Kuby Castro i Che Guevara.




W moim odczuciu muzeum było bardzo średnie. Przez kolejne pomieszczenia ciągnęły się rzędy oszklonych gablot. Wydaje mi się, że organizatorom zabrakło pomysłu w aranżacji i zaprezentowaniu eksponatów. Za taką cenę biletu (8 CUC – 1 CUC = 1 EUR) mogłam czuć niedosyt.



Tego dnia po dość długiej włóczędze ulicami Hawany natrafiłam jeszcze na Fuerte de Santa Dorotea de la Luna de la Chorrera. To niewielki fort zbudowany w 1646 roku na małej wysepce bardzo blisko brzegu. Miał strzec ujścia rzeki Almendares i utrudniać wpłynięcie wrogich okrętów. W forcie mieściła się restauracja. Muzyka głośno grała, Kubańczycy popijali piwo, a nad brzegiem kilku rybaków moczyło wędki w wodzie.

Tak zakończyła się moja rewolucyjna przygoda tego dnia.

Cała moje wędrówka po Kubie znajduje się TUTAJ.



6 komentarzy:

  1. Z jednej strony ładna, z drugiej... trochę brzydka ta Havana, ale odwiedzić chcemy też:) Dzięki! Kuba na topie jest :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadza się, Hawana ma dwa oblicza, ale jak dla mnie właśnie w tych obdrapanych kamienicach tkwi cały jej urok. A to prawda, że Kuba robi się ostatnio bardzo modna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hawana, trochę w niej Polski bardziej wizualnie (tylko że ludzie bardziej pogodni) trochę USA. Jak dla mnie jest to niesamowita mieszanka rodzimej kultury, polityki i klimatu :)

    OdpowiedzUsuń
  4. O tak Hawana jest niezwykłym miastem. Jej klimat przyciąga i można się w nim całkiem zatracić. A mieszkańcy są faktycznie pogodni, nieagresywni i uwielbiają muzykę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Och, a ja właśnie dziś wróciłam z Lizbony... Napatrzeć się nie mogę na Twoje fotografie... Havana jest na mojej liście miejsc do zobaczenia w ciągu kolejnych dwóch lat... A te odrapane uliczki przypominają mi Alfamę w Lizbonie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo się cieszę, a Hawana jak i cała Kuba jest cudowna. Ciekawie było zobaczyć socjalistyczną rzeczywistość.

    OdpowiedzUsuń