Do Kordoby dotarłam w pełnej
nieświadomości tego, jaką niespodziankę przygotowało dla mnie to miasto. W kwietniowe popołudnie zalane słońcem roiło się od
turystów i mieszkańców.
Kiedy zagłębiłam się plątaninę wąskich, wybrukowanych uliczek usłyszałam huczną muzykę. Podążając jej śladem dotarłam na plac pod jednym z kościołów. Tam pod olbrzymim krzyżem z kwiatów trwała niczym niezakłócona fiesta. Był 28 kwietnia i właśnie rozpoczął się Cruces de Mayo, czyli festiwal krzyży.
Św. Helena, matka cesarza Konstantyna
I Wielkiego, w 326 roku wyruszyła na pielgrzymkę do Ziemi Świętej.
Jej wielkim marzeniem było odnalezienie Krzyża Chrystusowego, który
miał znajdować się na Golgocie pod postawionymi tam, za panowania
cesarza Hadriana w II wieku, posągami Jowisza oraz Wenery. W tym
celu udała się do Makarego, biskupa Jerozolimy. Z jego pomocą
odnaleziono pod monumentami trzy krzyże. Legenda mówi, że na
początku nie było wiadomo, na którym zmarł Jezus, dlatego
pokuszono się o przeprowadzenie eksperymentu. Każdym z krzyży
dotykano ciała pewnej chorej kobiety. Po przyłożeniu trzeciego
nastąpiło cudowne ozdrowienie. Tak oto św. Helena odnalazła Krzyż
Pański. Właśnie na pamiątkę tego wydarzenia w Hiszpanii
obchodzone jest Cruces de Mayo.
Świętowanie w Kordobie rozpoczęło
się na dobre. Spacerując krętymi, wąskimi uliczkami wypełnionymi
ciasnymi sklepikami kuszącymi kolorowym towarem oraz tapas barami,
co jakiś czas natrafiałam na przykościelne place oraz liczne
patia. Łączyło je jedno: krzyże. Własnoręcznie zrobione, przez
wspólnoty sąsiedzkie bądź lokalne stowarzyszenia, dumnie
prezentowały się wszystkim przybyszom.
Krzyże wykonuje się z
żywych kwiatów. Najczęściej wybierane są do tego celu goździki
(wszystkie krzyże, które udało mi się zobaczyć odznaczały się
ciemnoczerwonym, wręcz burgundowym kolorem). Te kwiatowe konstrukcje
nie stoją w pojedynkę. Zdobi je całe morze kwiatów doniczkowych,
pokaźne wachlarze czy lampiony. Często ustawia się je w pobliżu
fontann bądź innych ciekawych elementów architektonicznych.
Wszystko po to, aby efekt końcowy był jak najbardziej zdumiewający.
Od wczesnych godzin na placach rozbrzmiewała muzyka. Stoliki powoli
zapełniały się świętującymi popijającymi piwo oraz sangrię.
Tłum z każdą godziną gęstniał. Oto na placach przed kościołami
wspólnie bawiły się całe rodziny. Dziadkowie z wnuczętami,
rodzice z dziećmi. To nie przywilej jedynie osób młodych. To
prawdziwa pochwała rodzinnego świętowania, bez spoglądania na
zegarek, do późnych godzin nocnych.
Cruces de Mayo towarzyszy także
konkurs szkół tańca flamenco. Wieczorem na Plaza
de las Tendillas (główny plac Kordoby) przyciągnął
mnie odgłos klaskania w dłonie oraz stuk obcasów. Na scenie
właśnie rozpoczęły się pokazy. Od małych dzieci po osoby
dorosłe. Wszyscy chcieli zaprezentować swoje umiejętności.
Kolorowe, falbaniaste suknie co jakiś czas unosiły się w
powietrze. Wachlarze i chusty z frędzlami wirowały przed oczami. A
wszystko w rytm gitarowych dźwięków i mocnego głosu
akompaniatorów.
Cruces de Mayo trwał do 1 maja. Nie było mi dane
doczekać do końca, aby przekonać się, który krzyż wygrał w
konkursie na najładniejszą dekorację. Kolejne miasto czekało!
P.S. Cruces de Mayo odbywa się w całej
Hiszpanii. W miejscowości Caravaca de la Cruz (nieopodal Murcji)
mieszkańcy zanurzają krzyże w kanale nawadniającym pola. Ma to
zagwarantować urodzaj.
Tutaj zobaczycie jak wyglądała cała moja wędrówka po Kordobie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz