Do Lanckorony wybrałam się w pewną upalną sobotę. Słońce już od samego rana mocno przygrzewało, a ja po godzinie 10:00 postawiłam stopę na lanckorońskim bruku. Rynek dopiero budził się do życia. Swoje kramy rozkładali pierwsi sprzedawcy, a pojedynczy mieszkańcy z wolna przechadzali się po uliczkach.
Tłumów zdecydowanie nie było. Owszem spotkałam turystów, ale w dość małej liczbie. To pozwoliło mi na zatopienie się w lekkim, małomiasteczkowym klimacie Lanckorony. Znalazłam miejsca, gdzie nikt mnie nie śledził wzrokiem, gdzie mogłam spokojnie stanąć i delektować się widokiem gór bądź powąchać dzikie róże. Było magicznie.
Z KART HISTORII
Sama Lanckorona osiadła na zboczu Góry Lanckorońskiej (545 m. n.p.m.) zapewniając sobie piękny widok na Beskid Makowski. Początki tej osady sięgają już XII i XIII wieku, jednak to dopiero Kazimierz Wielki rozkazał budowę zamku i kościoła.
Sama nazwa Lanckorona pochodzi z języka niemieckiego: land (kraj), krone (korona), czyli korona kraju. Co ciekawe w 1366 roku osada otrzymuje prawa miejskie, które ostatecznie straciła w 1933 roku. Upadek wsi przypieczętował pożar z 1717 roku (spalone zostało ok. 80% zabudowy) oraz bitwy konfederatów barskich.
Artur Grottger, Modlitwa konfederatów barskich przed bitwą pod Lanckoroną
Po I wojnie światowej Lanckorona zmieniła swoje oblicze. Wszystko za sprawą rozwoju turystyki. Zaczęto budować wille, pensjonaty, korty tenisowe dla spragnionych odpoczynku letników.
CO ZOBACZYĆ?
- RYNEK - tutaj bije serce Lanckorony. W jego centrum znajduje się mały park z figurą anioła. Wokół rynku podziwiałam to co uwielbiam: stare (XIX-wieczne) drewniany chaty. Malowane na różne kolory, posiadały spadziste dachy oraz dość szerokie bramy (musiał zmieścić się w nich wóz z sianem. Między chatami znajdowały się miedzuchy, czyli wąskie przejścia (ponoć na szerokość końskiego zada ;). Przed domami plotkowały staruszki dziwiąc się, że dziś najechało się tyle aut, gdzieś przy stoliku pito kawę, a z podcieni zwisały drewniane anioły przymocowane na sznurku. Życie toczyło się wolno, bez wielkomiejskiego pośpiechu z szacunkiem dla każdej chwili.
- KOŚCIÓŁ ŚW. JANA CHRZCICIELA - znajdował się na wzniesieniu, a jego wieżę widać już z rynku. Najstarsze elementy wykorzystane do budowy pamiętają jeszcze czasy Kazimierza Wielkiego. Później był wielokrotnie przebudowywany.
- ZAMEK - skręcając w lewo za kościołem weszłam do pobliskiego lasu. Po drodze napotkałam iście leśmianowski huczący krzak jaśminu. To bąki i pszczoły wznieciły raban pokazują, że cały las żyje i patrzy na mnie. Po krótkiej wspinaczce dotarłam do ruin zamku. Powstał on w XIV wieku. Otaczała go fosa, posiadał most zwodzony oraz wieżę. Do czasów obecnych zachowało się naprawdę niewiele.
K. Kaszewicz, Planta lanskorońskiego zamku, 1772
- DREWNIANE CHATY - w miarę upływu dnia zaczęłam zagłębiać się w małe (niektóre brukowane) uliczki. Gdzieniegdzie pośród wszechobecnej zieleni i zapachu kwiatów wyrastały przede mną drewniane chaty. Niektóre opuszczone z zakurzonymi oraz poobrywanymi firankami, inne zadbane z strzegącymi je aniołami w oknach. W tym momencie poczułam się jakbym cofnęła się w czasie do jakiejś magicznej krainy, gdzie gubi się cała doczesność i z wielką łatwością można osiągnąć wewnętrzny spokój. W Lanckoronie pośpiech nie ma racji bytu. Najważniejsza staje się kontemplacja chwili oraz zatopienie się w całej zieloności wciskającej się do tej wsi przyrody.
Lanckorona przyciągała i w dalszym ciągu przyciąga artystów. Tutaj twórcy przyjeżdżali na plenery malarskie, a Marek Grechuta śpiewał:
Lanckorona, Lanckorona
rozłożona gdzie osłona
od spiekoty i od deszczu,
od tupotu szybkich spraw.
Widok na stronę dojrzałej przyrodyW wielu chatach mieszczą się pracownie ceramiczne, a same wyroby rozsiane są po całej wsi. Widziałam ceramicznego kota na płocie, stado ptaszków i świnkę w trawie oraz drobne figurki zawieszone na ścianie. Wyroby można kupić.
przesila się w oku w nawałnicę ziół
dmą aromatów przeźroczyste kłęby
rozległa forpoczta wyplecionych buł
Po spacerze chwilę wytchnienia znalazłam w Cafe Arce. To cudny lokal, w którego ogródku można się całkowicie zatracić i zapomnieć o codzienności. Stoliki ustawione były wśród drzew, krzewów oraz rzeźb. Taki klimat zupełnie zamącił mi w głowie, a dookoła szaleńczo pachniał jaśmin.
JAK DOJECHAĆ?
Do Lanckorony przyjechałam busem z Krakowa (to ok. 30 km). To połączenie obsługuje tylko jeden przewoźnik. Rozkład jazdy znajdziecie TUTAJ. Bilet normalny w jedną stronę kosztuje 6,50 zł.
W Krakowie busy odjeżdżają z parkingu pod estakadą (ul. Wita Stwosza). W Lanckoronie przystanek znajduje się przy ul. Szkolnej (nieopodal szkoły).
UWAGA: kierowca w Lanckoronie zatrzymał się przy rynku, gdzie przystanku de facto nie było. O właściwym przystanku dowiedziałam się przypadkiem. Niech Was to nie zmyli.
Ciekawe miejsce. Piękne zdjęcia i krajobrazy.
OdpowiedzUsuń