poniedziałek, 14 listopada 2016

PRZEBRZMIAŁA SŁAWA DWORKU W MOJMIROVCACH


Pobyt w słowackim hotelu wygrałam w loterii. Biorąc pod uwagę, że rzadko zdarza mi się zdobyć jakąś nagrodę, z jeszcze większą ochotę pojechałam do małej miejscowości Mojmirovce. Czy było warto pokonać ponad 400 km, aby spędzić listopadowy weekend w zabytkowym obiekcie? 

Hotel Kaštieľ Mojmirovce znajduje się we wschodniej Słowacji, niedaleko miasta Nitra. Jego historia sięga 1721 roku, kiedy to hrabia Imrich Hunyadi wybudował dwór w barokowym stylu. Otaczał go rozległy park z mnóstwem egzotycznych drzew i krzewów, który zaliczany był do najpiękniejszych terenów zielonych na Górnych Węgrzech. Jednak prawdziwą chlubą całego rodu Hunyadi była stadnina koni czystej krwi arabskiej. W 1814 roku Joseph Hunyadi zorganizował pierwszy publiczny wyścig w Austro-Węgrzech. Na torze o długości 2600 metrów ścigało się 13 koni. Ostatni przedstawiciele rodu Hunyadi opuścili Mojmirovce po II wojnie światowej. Od tego momentu dwór pełnił różne funkcje. Został przerobiony na koszary wojskowe, później zaadaptowano go na mieszkania dla nauczycieli, gabinety lekarskie, pub, a nawet szkołę podstawową.

Po obejrzeniu zdjęć w internecie oraz folderów reklamowych, do hotelu jechałam z dużymi oczekiwaniami. Liczyłam na pałacowe wnętrza, dobrą kuchnię i rozbudowaną strefę wellness. Co zastałam po dojechaniu na miejsce? Zobaczcie sami.


Na plus:

Duże wnętrza

Po przekroczeniu progu hotelu Kaštieľ Mojmirovce w oczy rzucają się pokaźnych rozmiarów schody wyłożone czerwonym dywanem oraz wysokie pomieszczenia. Schody rozwidlały się w pół drogi na piętro wytyczając dojście do pokoi położonych w dwóch częściach korytarza. Kiedy spojrzałam w górą ujrzałam olbrzymi żyrandol połyskujący tysiącami kryształków. W pokoju okna sięgały prawie pod sufit co przechadzki po apartamencie czyniło jeszcze przyjemniejszymi.


Wellness

Tutaj spędziłam chyba dość sporo czasu, biorąc pod uwagę, że przez całą sobotę padał deszcz. Do dyspozycji miałam trzy sauny: fińska, parna solna i parna ziołowa. Do tego mały basen z chłodną wodą, jacuzzi oraz propozycja dla odważnych – drewniany kubeł zimnej wody zamontowany u sufitu, który można było wylać na siebie. Po wejściu do strefy wellness dostałam dość duży kawałek materiału, którym należało się owinąć. Ciekawym rozwiązaniem było pomieszczenie z kilkoma łóżkami, gdzie można było odpocząć.

Komunikacja

Personel po angielsku mówił niezbyt dobrze. Zdecydowanie lepiej można było porozumieć się po polsku. Dialog polsko-słowacki okazał się dużo bardziej skuteczniejszy.

Na minus:

Pokój

Na dwie noce zamieszkałam w prawie najdroższym apartamencie (cena za noc wynosiła 120 euro) złożonym z pokoju, sypialni, łazienki i korytarza. Liczyłam na pałacowe wyposażenie i odrobinkę przepychu. Niestety wnętrza były wręcz puste i źle zagospodarowane. W przedsionku nie było absolutnie niczego (nie licząc małego stołka). Kanapy było zabrudzone, w kilku miejscach tapeta odchodziła od ścian, a malutkie żyrandole zupełnie nie komponowały się z całością. Miałam wrażenie, że ktoś zupełnie nie miał pomysłu na to wnętrze, a mając w świadomości, że przybyłam do barokowego pałacyku liczyłam na trochę zbytku.



Światło

Do hotelu przyjechałam już po zapadnięciu zmroku. Pokonałam bramę i ogarnęła mnie ogromna ciemność. Front pałacyku nie był oświetlony. Wyłączone były również wszystkie lampy w parku. W recepcji również panował półmrok, gdyż nikłe światło dawało tylko kilka żarówek ogromnego żyrandola. Jak się okazało dalej nie było lepiej. Kinkiety, którymi upstrzone były korytarze reagowały tylko na ruch. Kiedy stanęłam przy drzwiach próbując dostać się do apartamentu, po chwili światło zgasło i zapanowała zupełna ciemność. W pokoju wszystkie lampki były odłączone od źródła prądu, a u sufity dyndał niewielki żyrandol dający słabe światło. Nie bardzo rozumiem czy to była dziwna próba zaoszczędzenia pieniędzy czy wszystko można nałożyć na karb przypadku. W każdym razie taka polityka zdecydowanie nie jest dobra. Kiedy przyjeżdżamy do hotelu i płacimy pieniądze oczekujemy pełnej usługi, a nie jedynie części.

Kuchnia

Śniadania i kolacje podawane były w formie szwedzkiego stołu. Jedzenie nie zachwycało i absolutnie nie przypominało pałacowej kuchni. Śniadania każdego dnia były dokładnie takie same. Identyczne pieczywo, wędliny, ser, warzywa, jogurty. Żadnej zmiany. Kolacja obejmowała przystawkę, danie główne (w wersji mięsnej i wegetariańskiej) oraz deser. Tutaj owszem wprowadzone zostało pewne urozmaicenie, ale smak nie powalał na kolana. Były to potrawy, które nie zapadały w pamięć. Poprawnie wykonane służące jedynie zaspokojeniu głodu. O delektowaniu się smakiem nie było mowy. Kiedy godziny wydawania posiłków dobiegały końca kelnerzy nie uzupełniali już jedzenia. Osoby, które przyszły znacznie później dostały jedynie resztki. To absolutnie nie do przyjęcia!

Otoczenie

W folderze reklamowym napisano, że Kaštieľ Mojmirovce otacza park angielski. W rzeczywistości był to mały teren obsadzony drzewami z dodatkiem kilku drewnianych rzeźb. Pole do spacerów było znacznie ograniczone. Oczywiście można było wyjść poza teren obiektu i pochodzić po okolicy. Niestety Mojmirovce urodą nie grzeszą. To małe miasteczko z wymalowanym na żółto kościołem i krzyżującymi się kilkoma drogami. Ot niczym nie wyróżniająca się osada, gdzie życie płynie wolniej.



Czy poleciłabym pobyt w pałacyku w Mojmirovcach?

Zdecydowanie nie. Cały obiekt nie sprostał moim oczekiwaniom i nie wybrałabym do ponownie (nawet za darmo). Myślę, że hotel ma spore możliwości, ale przestrzeń zupełne nie została wykorzystana. Skoro to pałacyk z historią powinno się ją podkreślać na każdym kroku (poza wszechobecnymi kartuszami herbowymi nic nie nawiązywało do przeszłości). Ludzie wybierający taki typ zakwaterowania oczekują, że poczują się troszkę jak arystokraci. Ja się tak nie poczułam.

Przynajmniej widoki w drodze powrotnej były zadowalające:)





1 komentarz:

  1. Oj, szkoda, że takie rozczarowanie Cię spotkało! Z zewnątrz pałacyk wygląda całkiem nieźle, więc faktycznie można było się spodziewać czegoś dużo lepszego, zwłaszcza za taką cenę. Bardzo lubię takie miejsca i zgadzam się, że skoro już wykorzystuje się je do celów komercyjnych, fajnie by było zainwestować w odpowiedni wystrój nawiązujący do ich historii. Dobrze, że nie musiałaś płacić i że widoki były ładne! ;)

    OdpowiedzUsuń