piątek, 10 listopada 2017

MUMBAJ - MIASTO, KTÓRE CAŁKOWICIE MNIE WCHŁONĘŁO

Są metropolie oczarowujące swoją architekturą i zachęcające do długiej włóczęgi ulicami. Po mojej wizycie w Indiach przekonałam się, że istnieją również ogromne miasta, z których czym prędzej pragnie się uciec. Dla mnie takim ośrodkiem stał się właśnie Mumbaj.

Mumbaj (od maja 2012 roku już nie Bombaj) to miasto-moloch, do którego się wpada i ginie. Miałam wrażenie, że utonęłam w tym całym gwarze, ulicznym chaosie oraz ciągle napływającym ludzkim tłumie zalewającym wszystkie chodniki i wtłaczającym się w każdy zakamarek.

Do Mumbaju dotarłam w nocy. Pierwsze obserwacje poczyniłam z okien taksówki wiozącej mnie około godziny 1:00 do hotelu. Pomimo już późnej pory ulice wciąż tętniły życiem. Otwarte były małe sklepiki z jedzeniem, drogami przemykały różnego rodzaju pojazdy siarczyście trąbiące, a na poboczach spali mieszkańcy ułożywszy się na kartonach czy wprost na betonie. Kiedy wjechaliśmy w uliczkę, gdzie miał znajdować się mój hotel okazało się, że jest w zasadzie nieprzejezdna ze względu na stłoczone po obu stronach skutery. Kierowca poprzesuwał niektóre z nich i jakimś cudem udało się przejechać. Już wtedy Mumbaj objął mnie swoimi lepkimi mackami, ale ostateczne pożarcie miało nastąpić dopiero następnego dnia.


Z pokoju hotelowego, który okazał się właściwie wyłożoną płytkami po sufit klatką, wyszłam wczesnym popołudniem. Od pierwszych sekund uderzył mnie w twarz gwar niewielkiej ulicy. Miałam wrażenie, że z wyizolowanego pomieszczenia wpadłam wprost w sam środek ogromnego wiru. Cała ulica zatłoczona była przez skutery i poruszających się ludzi. Gdzieś błąkały się psy i kozy. Przed domami mieszkańcy rozłożyli swoje kramy. Czułam zapach gotowanego jedzenia, gdzieś smażono coś w ogromnych garach, ktoś przypatrywał mi się uważnie.


Gdzieś w oddali majaczył minaret meczetu, a pod nogami walały się śmieci przemieszane z resztkami jedzenia. Jednak po wejściu na jedną z głównych ulic wszystkie te wrażenia jeszcze się spotęgowały. Wyobraźcie sobie wielki wir, w który wrzuceni zostali ludzie, wszelkiego rodzaju pojazdy i zwierzęta. Wyobraźcie sobie przestrzeń, gdzie tłoczą się mieszkańcy poruszający się w różnych kierunkach, samochody i skutery trąbiące non-stop oraz przemykające psy. Miałam wrażenie, że każdy centymetr ulicy jest zajęty. Nie było nigdzie wolnego miejsca. Kiedy weszłam w ten tłum musiałam płynąć z nim naprzód. Nie było możliwości zatrzymania się, gdyż w Mumbaju wszystko porusza się w strasznym ścisku. Muszę przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałam tak dużej liczby ludzi egzystującej na jednej przestrzeni (miasto liczy sobie bagatela 18 milionów mieszkańców!) Całe chodniki zajmowały małe stragany z owocami, mieszkańcy leżący na bruku, drobne warsztaty. W związku z tym ciężko było się przecisnąć. Do tego trzeba dodać smród spalin przemieszany z odorem rozkładające się jedzenia i nieczystości oraz wysokie temperatury i ciężkie, stojące w miejscu powietrzu.


Wyobraźcie sobie jakim wyzwaniem było przejście przez ulicę. W Indiach pasy, znaki drogowe oraz sygnalizacja świetlna należą do rzadkości. Wszyscy przebiegają na drugą stronę jak tylko znajdą niewielką lukę między nadjeżdżającymi autami. Wpadłam całkowicie w to miasto, które pożarło mnie już pierwszego dnia. Miałam ochotę uciekać. Porzucić wszelkie plany zwiedzania i uciekać. To całkiem nowe uczucie i nigdy wcześniej nie doświadczyłam niczego podobnego. Nigdy żadne miasto nie wywołało we mnie tak skrajnych uczuć, nigdy nie sprawiło, że w nim utonęłam stając się najdrobniejszą z istot. A przecież był 19 października i właśnie rozpoczynało się diwali (święto świateł). Miałam nadzieję na ciekawe przeżycia oraz przyjrzenie się temu jak Hindusi świętują. Tutaj też doznałam rozczarowania. Lampki zapalane przed domami należały do rzadkości, a jedynym objawem uroczystego dnia był pokaz sztucznych ogni. Przede mną był jeszcze jeden dzień w Mumbaju. W związku z tym, że hotel miałam ok. 30 minut od centrum postanowiłam zobaczyć kilka zachwalanych na innych blogach zabytków.


CO ZOBACZYŁAM W MUMBAJU


  • Brama Indii: zlokalizowana na nadbrzeżu. Jest właściwie symbolem Mumbaju i przypomina o czasach kolonializmu. To monumentalny łuk, który został wzniesiony w latach 1915-1924. Miał upamiętniać wizytę w Indiach króla Jerzego V i jego małżonki. Jak się okazało dostanie się pod sam obiekt nie było proste. Wcześniej trzeba było przejść kontrolę bezpieczeństwa. Przed bramkami tłoczył się ogromny tłum. Strażnicy sprawdzali torby. A już pod samą bramą trafiłam na prawdziwy wysyp ludzi. Towarzyszył mi ciągły błysk fleszy, gdyż wszyscy chcieli mieć zdjęcie z tym zabytkiem. Nie ważne, że znajdzie się na nim tuzin innym osób, nie ważne, że całość nie zmieści się w kadrze. Zdjęcie musi być. Do tego ciągłe krzyki sprzedawców.                                                              
    Sama brama nie powaliła mnie na kolana, nie sprawiła, że stanęłam w miejscu z otwartymi ustami. Całe otoczenie (ciągły gwar, ruch) nie pozwalały na kontemplację i zatrzymanie się w miejscu, aby po prostu popatrzeć. Jedynym przyjemnym momentem, była chwila kiedy już po zapadnięciu zmierzchu siedziałam na nadbrzeżu z twarzą zwróconą ku morzu. W oddali widziałam punktowe światła miasta, a czarne niebo od czasu do czasu rozświetlały kolorowe pająki sztucznych ogni. W tej chwili, z chustką na głowie, odnalazłam troszkę spokoju w tym zaludnionym po brzegi mieście-olbrzymie. W dziennym świetle nadbrzeże nie prezentowało się zbyt ciekawie. W zanieczyszczonej wodzie walały się śmieci i jakieś szmaty.
  • Chhatrapati Shivaji Terminus: to jedyna rzecz w Mumbaju, która naprawdę wywołała mój zachwyt. Budynek dworca kolejowego powstał w 1888 roku na cześć królowej Wiktorii i pierwotnie nosił nazwę Victoria Terminus. Zaprojektował go angielski architekt Frederick William Stevens. W 1996 roku obiekt zyskał nową nazwę ze względu na indyjską politykę zmian nazw geograficznych. Od tej chwili stacji patronuje król Chhatrapati Shivaji, który był założycielem państwa Maharasztra. Dworzec jest ogromny i przypomina trochę neogotycką budowlę wrzuconą w gorący indyjski klimat. Duże wrażenie robiła jasna fasada przypominająca spaloną słońcem ziemię. Nad przechodniami górowały strzeliste wieżyczki i cała mnogość detali architektonicznych. A w środku panował ogromny tłok. Na długich peronach tłoczyli się ludzie wskakujący do przepełnionych pociągów. Na początku trudno było mi się tam odnaleźć, a jak się okazało, następnego dnia musiałam odnaleźć tam swój pociąg. Dworzec równie ciekawie prezentował się nocą w blasku kolorowych świateł.

  • Municipal Corporation Building: to budynek władz miejskich zlokalizowany naprzeciwko dworca. Zwieńczony dużą kopułą, nocą oświetlony była na niebiesko. Podobnie jest stację Chhatrapati Shivaji zaprojektował go  Frederick William Stevens.


I to właściwie wszystko.

CZEGO NIE ZOBACZYŁAM W MUMBAJU (I NIE ŻAŁUJĘ)


  • Wyspy Elefanty,
  • Muzeum Alberta i Wiktorii,
  • Muzeum Księcia Walii,
  • Dhobi Ghat – największej pralni świata,
  • Wiszących Ogrodów.


Nie zwiedziłam powyższych obiektów, nie z braku czasu, ale z własnego wyboru. Po raz pierwszy nie miałam najmniejszej ochoty na oglądanie i robienie zdjęć. Mumbaj tak bardzo mnie zniechęcił, że myślałam jedynie o nocnym pociągu, którym zwyczajnie planowałam swoją ucieczkę:) To ogromne miasto było zwyczajnie brzydkie. Wydawało się być napuchniętym organizmem rozepchanym do granic możliwości, który niedługo pęknie wylewając wszystkie swoje nieczystości. Na zdjęciach wyglądał zachęcająco, ale w rzeczywistości prezentuje się znacznie gorzej. Spojrzałam na to miasto całościowo, nie przez pryzmat pojedynczych zabytków prezentowanych na fotografiach, które de facto giną wśród tłumów, smogu i smrodu.


Wniosek: Mumbaj to najbrzydsze miasto jakie kiedykolwiek widziałam i nic mnie nie zmusi, abym w przyszłości jeszcze raz wyszła na jego ulice.

TUTAJ znajdziecie wpisy z mojej pierwszej podróż do Indii.

19 komentarzy:

  1. Szacun za szczerą relację. Nie wiem czy też to zauważyłaś, ale ludzie mają tendencję do koloryzowania rzeczywistości, jakby wstydem było przyznać się, że kierunek który obraliśmy za cel podróży niekoniecznie okazał się strzałem w dziesiątkę.
    Moje klientki po powrocie z Bałtyku (bialutkie jak córki młynarza), zapytane o to, czy pogoda się udała, zgodnym chórem powtarzają: tak, fantastycznie, telewizja kłamie, rozpływaliśmy się z gorąca. Fakt, na wyjazdy wydaje się sporo kasy, każdy chce wracać z fantastycznymi wspomnieniami i mnóstwem niesamowitych historii, ale czasem po prostu się nie da.
    To żadna ujma dla podróży powiedzieć - nie podobało mi się tam, nie wróciłabym tam, pogoda nie dopisała. Mumbaj Cię nie zachwycił, inne miejsca wręcz przeciwnie, dlatego warto szczerze mówić co było nie tak, dzięki temu być może Twoi czytelnicy zaoszczędzą czas (i pieniądze) i pominą to, czego pominąć nie żal. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz! Faktycznie czytając blogi, rzadko zdarza mi się znaleźć negatywny opis jakiegoś miejsca. Niektórzy bezkrytycznie opisują wszystkie zwiedzone miejsca. Tylko po co? A pojedyncze zdjęcia mogą każde miasto ukazać z jak najlepszej strony.

      Usuń
  2. Relacja świetna w pełni obrazujące życie tamtego rejonu. Polecamy sklep www.na-szczyt.pl, gdzie znajdziecie wiele produktów przydatnych w podróży i nie tylko. Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  3. Szanuję szczery opis i negatywne odczucia, chociaż i tak pozostanę przekorą, co chce sprawdzić wszystko na sobie i nie kierować się cudzymi opiniami. Może w Indiach właśnie troszkę chodzi o to, żeby pod brudem i bałaganem, zobaczyć ich inne oblicze? W każdym razie blogosfera i tak potrzebuje nieco negatywnych rekomendacji, nie wszystko jest tak piękne, jak w folderach biur podróży...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się. A czasami mam wrażenie, że chwalimy wszystko dla samego chwalenia. Tylko po co. Nie wszystko musi się podobać.

      Usuń
  4. Ojej, a ja myślałam, że miastem, z którego miałam ochotę uciekać jest Warszawa;) A teraz na tle tej relacji, to aż przyjemnie byłoby się przespacerować Nowym Światem. Aż czuję ten zgiełk, brud i taką dziwną... szarzyznę, a niby tak kolorowo w Indiach. Dziękuję za tę relację i jesteś kolejną osoba, która miała nieprzyjemne wrażenia po pobycie w Mumbaju.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo a ja właśnie uciekłam, po 3 latach, z Warszawy do Krakowa, gdyż była dla mnie miastem "nie do życia". Miło słyszeć, że Mumbaj też komuś się nie podobał. Po przeglądzie blogów miałam wrażenie, że wszyscy chwalili.

      Usuń
  5. Ja tak kiedyś miałam w Kucie na wyspie Lombok w Indonezji. Miałam ochotę uciec, bo po ulicach błąkały się stada wychudzonych, poranionych psów.

    OdpowiedzUsuń
  6. No zdjęcia faktycznie przykre... Tyle śmieci, ta krowa na środku. Nie zachęca. Dzięki za relację.

    OdpowiedzUsuń
  7. Właśnie, rzadko można trafić na relacje z podróży, w których otwarcie mówi się, że nie warto jechać do opisywanego miejsca. A przecież rzeczywiście można w ten sposób pomóc innym zaoszczędzić rozczarowań i czasu. W sumie ja też chyba nigdy nie dodałam podobnego wpisu (może czas w końcu napisać coś o Mediolanie? :-)) Dzięki za inspirację i fajną lekturę do sobotniej kawy :-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło :) Myślę,że blogi nie są tylko od chwalenia. Warto pisać też o tym, co nam się nie podobało. To żadna ujma :)

      Usuń
  8. Hmmm ja mam z Mumbaju zupełnie inne odczucia... To najczystsze indyjskie miasto w jakim miałam okazję w ciągu 4 miesięcy podróży po nich być. Też mi się średnio podobało, ale raczej dlatego, że było takie wymuskane (choć na taki odbiór miasta pewnie wpłynęło to, że mieszkałam u bogatej hinduskiej rodziny: http://emiwdrodze.pl/indie/stolica-bollywood-i-samby/)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie bardziej podobała mi się prowincja: Hampi, Badami czy Ellora. Mumbaj i Aurangabad zrobiły na mnie jak najgorsze wrażenie.

      Usuń
  9. Ja byłam w Indiach w listopadzie Na mnie najgorsze wrażenie zrobiło Delhi, potem było tylko lepiej. Mumbaj całkiem dobrze wspominam, byłam na Elefancie. Aurangabad też ok. bo Ajanta i Ellora. Po drodze była Agra. Gdybyś miała ochotę porównać wrażenia, to zapraszam. https://mojetybiedactwo.blogspot.com/search/label/Indie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. https://mojetybiedactwo.blogspot.com

      Usuń
    2. W Delhi nie byłam, ale każde duże miasto, jak dla mnie, miało coś odpychającego. Zdecydowanie lepiej czułam się na prowincji. Doczytałam się, że byłaś w Peru. To moje kolejne duże marzenie :)

      Usuń
    3. Peru, to moja podróż życia. Wszystko magiczne i piękne. Przezywam od nowa, bo zaczęłam opisywać.
      Mam nadzieję, że Twoje marzenie się spełni:)

      Usuń